Wyszłam na codzienny wieczorny spacer.
Było dość chłodno, zważając na to, że akurat było lato. Poszłam do parku,
którego nikt ostatnio nie odwiedza, większości się nie chce, a mniejszość mówi,
że w zimę jest tam piękniej i tylko w tą porę roku tam chodzi.
Po 20 minutach doszłam i zerknęłam na
zielone liście drzew. Wieczorem wyglądały naprawdę pięknie, szczególnie na tle
gwiazd. Zaczęłam pomału iść przed siebie, wciąż patrząc na gwiazdy – tak,
bardziej skupiłam swój wzrok na gwiazdy niż na drzewa. W końcu na kogoś wpadłam
i oboje upadliśmy na ziemię.
- Uważaj jak chodzisz!
– Krzyknęliśmy oboje, a ja popatrzyłam na niego morderczo.
- Co się tak
patrzysz? To ty na mnie wpadłaś.
- Dżentelmen,
zwaliłby winę na siebie.
- A kto powiedział,
że jestem dżentelmenem?
- Mógłbyś,
chociaż udać – zmarszczyłam brwi.
- W snach –
pokazał mi język. W końcu wstałam i się otrzepałam. Chłopak zrobił to samo.
- Robin.
- Maria. Miło mi.
- Cała
przyjemność po twojej stronie.
- Walnąć ci? –
Popatrzyłam na niego morderczo.
- A tobie? –
Popatrzył na mnie tak samo i założył ręce na klatce piersiowej. Nie zdążyłam
odpowiedzieć, bo przyszedł jego kolega. Wzrok mi zobojętniał, a ja sama
sprawiałam wrażenie obojętnej na wszystko.
- Robin! Gdzie ty
się szlajasz? – Patrzył na niego, jak na potencjalną ofiarę.
- Przecież nadal
jestem w parku, więc nigdzie. Poszedłem po prostu dalej.
- Ty chcesz mnie
dzisiaj naprawdę zdenerwować – zrobił facepalm.
- Rozumiem, że on
wszystkim działa na nerwy – w końcu się odezwałam, bo miałam dość, że traktują
mnie jak powietrze.
- A ty to, kto?
- Maria, mógłbyś
odpowiedzieć na moje pytanie.
- Nie, nie
wszystkim. Tylko mi.
- Serio? Jakoś
tego nie zauważyłam – przewróciłam oczami.
- A tak
właściwie, to… Alex.
- Miło mi. Ja
idę, bo mnie koleżanka ukatrupi – poszłam przed siebie.
Po 5 minutach doszłam do Luny. Patrzyła na
mnie, jakbym zabiła jej psa.
- Co się tak na
mnie patrzysz?
- Spóźniłaś się.
- Tylko 5 minut…
- 5 MINUT?!
Żartujesz sobie ze mnie?!
- To ile? –
Zrobiłam zdziwioną minę.
- Pół godziny –
prychnęła.
- Oj, nie złość
się. Wpadłam na takiego denerwującego typa, a potem przyszedł jego kolega.
- Jakiś koleś i
jego koleżka są ważniejsi od przyjaciółki?
- Dobra, co ci
dziś odwaliło? Zwykle byś się teraz pytała o szczegóły.
- Wybacz, ale
dzisiaj nawet jakiś facet cię nie usprawiedliwi – nagle Luna zrobiła wielkie
oczy i znieruchomiała. Obejrzałam się za siebie i…
- O nie, to znowu
oni.
- Ha? – Takie oczy:
O_O
- To przez nich
się spóźniłam.
- Ja wpadłam na
tego z ciemnymi włosami.
- Czyli na Alexa.
- A więc to tak
się naz… - nie dokończyła, ponieważ do nas podeszli.
- A wy tu, czego?
- Przechodzimy
tędy.
- Nie, no coś ty?
Nie skapłabym się.
- Najwyraźniej.
- Właściwie, to,
czemu twój kolega się mojej przyjaciółce nie przedstawił?
- Alex? –
Spojrzał na niego.
- A ty byś się
przedstawił komuś, kto walnął ci z liścia?
- Luna? –
Spojrzałam na nią.
- Sam się prosił.
- Ja?!
- Tak ty.
- Dobra, bo
widzę, że się zaraz pobijecie. Chodź Luna – popchnęłam Lunę w przeciwną stronę.
Szybko wyszłyśmy z parku i poszłyśmy do domów.
Mam nadzieję, że rozdział się podobał, pomimo tego, że był krótki ^-^
Następnego dnia, nie miałam najmniejszej
ochoty wychodzić z łóżka. Wolałam w nim zostać i spać do następnego poranka,
ale niestety… Luna mi żyć nie da, jak się nie ruszę. Wstałam z ciepłego wyrka i
poszłam się ubrać. Wzięłam pierwszą lepszą białą bluzkę i fioletowe spodenki,
bo dzisiaj ma być, co najmniej 35 stopni…
Kiedy wyszłam z łazienki zadzwoniła do mnie
Luna. Wzięłam telefon i odebrałam.
Ja: Słucham?
Luna: Maria! Za godzinę w parku, rozumiesz?
Ja: Nie, jestem głupia.
Luna: Maria – powiedziała wkurzona.
Ja: Co cię tak wkurzyło?
Luna: Jak przyjdziesz za godzinę, to się dowiesz.
Ja: Tam gdzie zwykle?
Luna: No ba.
Potem się
rozłączyła na ja westchnęłam. Poszłam do lodówki wziąć coś do jedzenia. Lodówka
praktycznie pełna, a ja i tak nic nie wzięłam.
„Kupię sobie na
mieście” – pomyślałam i poszłam się ubrać. Założyłam adidasy i poszłam do
sklepu.
Po 15 minutach byłam na miejscu i
wzięłam 7days’a. Kolejki były niemożliwe. Długie, jak cholera…
- Kuso… Zanim
wyjdę, to zdąży minąć godzina…
Stanęłam w kolejce i czekałam aż pani
wszystko skasuje. Los chyba mnie nie lubi, bo akurat za mną stanął Robin.
- Tylko nie ty… -
powiedział, obejrzałam się i takie oczy: O_O
- O matko… To
będzie najdłuższe stanie w kolejce na świecie… - westchnęłam. Zauważyłam, że
kolejka ruszyła, więc zrobiłam krok w przód.
Przez 5 minut się nie odzywaliśmy. Do póki,
geniusz – czyli ja – się nie potknął. Gdyby nie, Robin to bym miała nieźle
obite kolano, na tych kafelkach.
- Dzięki… -
Trochę się zarumieniłam.
- Nie ma, za co.
- Ale możesz już puścić
moją rękę – jak na rozkaz puścił ją. Podałam pani 7days’a i po 2 minutach
mogłam już iść. Wyszłam przed budynek i poszłam w stronę parku.
W sklepie spędziłam 40 minut. Zostało mi 5
minut żeby dojść do fontanny – tam zwykle się z Luną spotykałyśmy. Kiedy się
tak zamyśliłam to na kogoś wpadłam.
- Uważaj jak
chodzisz, debilu! – Prychnęłam.
- Wzajemnie –
popatrzył na mnie wrogo.
- Fuck off –
zmarszczyłam brwi.
- Sama to zrób.
- Nie, a zresztą.
Śpieszę się gdzieś.
- To leć, bo się
spóźnisz.
- Nie rozkazuj mi
– prychnęłam.
- A kto bogatemu
zabroni?
- Ja – poszłam nie
dając nic odpowiedzieć. Przez niego się spóźnię. Zabić.
Po 5 minutach byłam na miejscu. Luna
gadała z Alex’em…
„Może nie
zauważyła mojego spóźnienia?” – pomyślałam i powoli podeszłam do fontanny. Tak
byli zajęciem gadaniem ze sobą, że nawet nie zauważyli mojej obecności. A muszę
przyznać – w skradaniu się jestem kiepska. Postanowiłam sobie pójść i przyjść
za pół godziny, ale oczywiście ktoś musiał pokrzyżować moje plany.
- Alex –
powiedział zły Robin. Prawie na niego warknął.
- Robin? – Mina taka:
O_O
- Robin! Popsułeś
moje plany zmycia się stąd! – Wkurzyłam się na niego.
- Maria… -
Powiedziała zła.
- No co? To wy
gadaliście jak zakochani.
- CO? – Cała
trójka i oczy takie: O.O
- Czasem się
zastanawiam czy macie mózgi… I działające uszy.
- A ty masz? –
Chwila, znam ten głos. Odwróciłam się i zobaczyłam Carolyn i jej przyjaciółkę
Sylvię.
- A wy tu, czego?
– Zmarszczyłam brwi.
- Już po parku
nie możemy chodzić?
- Na pewno nie w
moim pobliżu…
- Przypadek.
- Wy i przypadek,
że na mnie trafiłyście? Uważajcie, bo wam uwierzę.
- Pech –
spojrzała na Robina – a ty to, kto?
- Nie twój
interes.
- I tak się
dowiem – powiedziała i odeszła.
- Kto to był? –
Spytał, Alex.
- Um…
- Carolyn i jej
przyjaciółka Sylvia – powiedziała za mnie Luna.
- Nie
przyjemna...
- Heh, nie znasz
jej od podstawówki, potrafi być gorsza.
- To wolę jej
nawet nie poznawać.
- Dobra, skończmy
ten temat. Ja wracam do domu – odwróciłam się i zmierzałam w stronę wyjścia, a
tu bum.
- Au… Po raz 2
raz dzisiaj…
- Uważaj jak
chodzisz – prychnął.
- Znowu ty? –
Zmarszczyłam brwi.
- Maria, żyjesz? –
Spytała Luna.
- Nie, umarłam,
bo trafiłam na tego samego debila dzisiaj po raz drugi – wstałam i się
otrzepałam.
- Uważaj na słowa
– warknął.
- Felix –
zmarszczył brwi.
- Znacie się? –
Spytałam Robina.
- Ta… Od dawna –
popatrzyłam na Felixa a potem na Robina.
- Rozumiem, że
macie te same stosunki, co ja i Carolyn.
- Przypuszczam,
że ty się z nią nie pobiłaś – powiedział Alex. A ja takie: Wat? O_O
- Że co? – Mina
coś w tym stylu: O.O Otrząsłam się i popatrzyłam na Robina, patrzył na Felixa,
jakby zaraz miał się na niego rzucić i zabić. To samo i u Felixa…
Aż tu bum – rzucili się na siebie. O mało,
co i ja bym nie oberwała. 2 metry bardziej do przodu i bym była poszkodowana.
- Robin! – W tej
samej chwili przyszedł, jakich chłopak, który rzucił się na Felixa od tyłu i
próbował go odciągnąć od Robina. To samo zrobił Alex – tylko tyle, że on się
rzucił na Robina.
- Felix, uspokój
się! – Chłopaki natychmiast się uspokoili. Patrzyłam na nich, jak na wariatów,
którzy uciekli z psychiatryka. Poważnie, to tak wyglądało.
- Chodź Felix… -
Jego przyjaciel popchnął go w stronę wyjścia.
- Robin, co ci
odbiło? Chcesz mieć znowu kłopoty? – Spytał Alex.
- Znowu? –
Zdziwiłam się.
- Um… - Robin się
lekko – prawie niezauważalnie – zarumienił.
- Spoko. Nie
musisz mówić. Tylko ja cię w sądzie nie będę bronić.
- A ktoś cię o to
prosił?
- Spokojnie –
pokazałam mu język – Ja idę do domu. Do jutra.
- Do jutra –
uśmiechnęli się wszyscy, a ja poszłam.
*Tydzień później*
Po tygodniu cała nasza czwórka zbliżyła
się do siebie. Teraz jesteśmy prawie jak przyjaciele. Oczywiście, nie obeszło
się bez Carolyn i Felixa, ale dało się przeżyć. No, może nie wszyscy są prawie
jak przyjaciele… Luna i Alex, zachowują się jak para. A ja i Robin… Podobnie,
choć nie tak bardzo jak oni.
„Dzisiaj idziemy
na zakupy…” – pomyślałam i poszłam się ubrać. Wzięłam białą bluzkę,
czarno-białą kamizelkę i czarne spodnie. Gdy się ubrałam usłyszałam pukanie do
drzwi. Poszłam otworzyć i zobaczyłam Robina.
- Hej, Maria.
- Cześć, Robin –
uśmiechnęłam się.
- Chce ci się iść
na te zakupy?
- Szczerze? Nie.
- Ja też. Alex
mnie namówił.
- A to niby jak? –
Uśmiechnęłam się.
- Nie twój
interes.
- A mój, bo chce
wiedzieć, jak cię namówić – wyszczerzyłam się.
- Nie dowiesz się
– pokazał mi język.
- Wyduszę to z
Alexa.
- Nie, bo on nie
idzie.
- Że wat?
- Nie idzie.
- Ale czemu?
- Bo idą gdzieś z
Luną.
- I nie mogłeś mi
powiedzieć o tym wcześniej, bo?
- Bo się
dowiedziałem dzisiaj rano.
- Przecież masz
mój numer!
- Wiem, ale
osobiście chciałem ci to dać – wyjął pudełko i wręczył mi je.
- Co to jest?
- Otwórz i zobacz
– uśmiechnął się tajemniczo. Otworzyłam pudełko a w nim był naszyjnik z
krzyżem.
- Skąd
wiedziałeś, że taki chciałam? – Spytałam zdziwiona.
- Luna mi
powiedziała – wyszczerzył się.
- Dziękuję –
przytuliłam go.
- Nie ma, za co –
uśmiechnął się.
- Zapniesz mi go?
- Pewnie –
odsunęłam włosy na bok, a Robin zapiął mi naszyjnik.
- Teraz już
możesz iść – uśmiechnęłam się.
- No wiesz, co?
- Nie, nie wiem –
wyszczerzyłam się – a teraz sio!
- No już, już. Do
zobaczenia, jutro.
- Do zobaczenia –
zamknęłam za nim drzwi. Poszłam się obejrzeć w lustrze. Pasował mi ten
naszyjnik do stroju. Poszłam załączyć komputer i zrobić sobie coś do jedzenia.
Po godzinie siedzenia na komputerze
postanowiłam się przejść. Padło na park.
Założyłam adidasy
i wyszłam. Szłam dość szybko, bo za długo siedziałam i muszę się rozruszać. Po
10 minutach byłam na miejscu.
Po 5 minutach
stania przy fontannie przyszedł Felix.
- A ty tu, czego?
– Prychnęłam.
- Pogodzić się.
- Powiadasz?
- No, raczej.
- A tak naprawdę
to, czego chcesz?
- Przecież
powiedziałem.
- Nie wierzę ci –
przybliżył się do mnie.
- Dlaczego? –
Zrobił kolejny krok w przód.
- Bo nie. Nie
wierzę ludziom, którzy pobili się z moimi przyjaciółmi.
- Poważnie,
przyjaźnisz się z nim? – Znów się do mnie przybliżył, a ja zrobiłam krok w tył.
- Tak –
prychnęłam.
- Wiesz, że to
idiota? – Przybliżył się o dwa kroki, ja już natomiast byłam już przy fontannie.
- Nie prawda –
zmarszczyłam brwi.
- Ty go jeszcze
nie znasz tak dobrze, jak ja – przybliżył się i uniósł mój podbródek. A potem
przybliżał swoją twarz do mojej.
- Felix!
Przestań! – Chciałam się wyrwać, ale nie mogłam…
Cała akcja wyglądała jakoś tak:
Tak, tam był jeszcze Robin *podejrzany uśmieszek*
kiedy dalej
OdpowiedzUsuń